W czasach największej popularności 8bitowej demosceny, Internet nie był powszechnie dostępny pod strzechami. Naturalną więc drogą wymiany informacji, produkcji, nowych wspaniałych gier, dem i użytków, poza oczywiście bywaniem na giełdach, zlotach i spotkaniach, były klasyczne przesyłki pocztowe. Zawierały dyskietki i często różne pisane ręcznie wytwory przyjaźni i wyobraźni w postaci listów i pocztówek. Klasyka, masz coś do wysłania – idziesz na pocztę. Tak też się działo, z powodzeniem przez wiele lat.
Niestety, najpopularniejsze ówcześnie elastyczne dyskietki 5.25″ miały małą odporność na ‘trudy transportu’ zarówno w sferze dostarczalności – przesyłki często ginęły, listy nie docierały do adresatów, itp – jak również fizycznych trudów podróży w parcianych workach przewożonych w pocztowych Żukach i Nysach 😉
Największą jednak przeciwnością losu, wręcz praźródłem zła i nienawiści była ‘pani na poczcie’ – waląca bez patrzenia na zawartość twardym, mosiężnym stemplem po każdej jednej przesyłce która pojawiała się na jej biurku. Jak nietrudno się domyślić – elastyczne dyskietki niekoniecznie dobrze znosiły te bezlitosne ciosy.
Wyobraźmy sobie taką scenę: Uradowany nową pocztą scener otwiera przesyłkę z oczekiwanymi scenowymi nowościami i listem od znajomego swappera, wyjmuje dyskietkę, wkłada do stacji, odpala -> i zonk. Dyskietka się nie czyta, bad sectors, I/O errors i inne tego typu niepokojące komunikaty zapełniają jego ekran. Wyjmuje dysk ze stacji, patrzy nieufnie, ogląda z każdej strony, może pobrudził musztardą 😉 albo przypalił petem 😉 (co nie było trudne – komputer był centrum życia wokół którego działy się codzienne czynności życiowe. 😉 W końcu zauważa praprzyczynę bólu i niepokojących komunikatów, lekkie ale skuteczne defekty na płaszczu dyskietki. Chwilę zajmuje skojarzenie faktu – to stempel!!!! Niemożliwe. A jednak.
Zaczęto więc ze stemplami walczyć, ale zanim o stemplach – to tu pozwólmy sobie na krótką dygresję, ogólnie o poczcie. Poczta nie cieszyła się wśród demoscenowców zbytnim szacunkiem, często zawodziła, znaczki były drogie, swapperzy mieli obrót kilku/kilkunastu przesyłek dziennie – a kieszonkowe nie starczało nawet na piwko w weekend. Zaczęto więc walczyć z opresyjnym systemem za pomocą klejów i różnych home-made glazur i specyfików. 🙂 Wymyślono, że jak posmaruje się znaczek jakimś nierzucającym się w oczy ‘izolatorem’ stempla, to taki stempel będzie można ze znaczka zmyć i użyć go ponownie. Tak więc zaczęto smarować znaczki klejem, lub glazurą wykonaną wg tajnych, kuchennych przepisów żółtkowo-białkowych lub smalcowych 😉 – niewykrywalną wzrokowo przez większość listonoszy i ‘pań stemplarek’, co powodowało, że stempel na znaczku był zmywalny, a znaczek re-używalny. Swapperzy ukuli termin ‘stamps-back’, którym oznaczali przesyłki. Znaczyło to mniej więcej: “Hej, kolego, nie wyrzucaj koperty, wytnij znaczki i do mnie odeślij. Ja sobie je w domu obmyje ze stempli i bede miał jak nowe do kolejnych przesyłek”. Nielegalne, nieuczciwe – być może, ale działało, i pomagało w szerzeniu demoscenowych njusów i produkcji. 🙂 Do czasu jednak, aż pocztowcy skumali że coś jest nie tak z tymi znaczkami, co poniosło się swego czasu echem po demoscenie, bo kilku ‘operatywnych i aktywnych’ swapperów miało wizytę dzielnicowego w tej sprawie (serio, śp. Jurgi/Tristesse na przykład).
Wracamy do stempli – niszczących cenne dyskietki z cenną zawartością. Tu również należało wymyślić ‘workaround’ – i taki szybko się znalazł, w dodatku w przeciwieństwie do klejów był legalny i nic nie kosztował. Jako dodatkowy bonus – stworzył całą gałąź scenowej twórczości artystycznej, czy też platformę do wymiany informacji poza-dyskietkowych, w zasadzie stając się social-mediami procesu swappowania i wymiany informacji via dyskietki. Tak narodziły się te(x|k)turki.
Do kopert z dyskietkami zaczęto wkładać kawałki tektury przycięte na wielkość dyskietki. Najbardziej popularna była cienka tektura falista, ale w zasadzie wystarczała każda grubsza niz 1mm 🙂 Po obłożeniu dyskietki tekturkami (najlepiej z dwóch stron) i zamknięciu szczelnie w kopercie – żaden stempel nie był nam już straszny!!! To był defining moment, swapperzy spali spokojnie, a każdy kto cierpiał na deficyty atencji lub brak zrozumienia -> mógł dawać upust swoim tęsknotom, sympatiom czy depresjom na łamach owych teksturek.
W zasadzie nie było tekturek bez dodatkowych aktów artystyczno-socjopatycznych. 🙂 Były odręczne rysunki, dowcipy, obrazki z gazet, ‘gołe baby’, bilety autobusowe, etykiety po tanim winie, opakowania po gumach do życia, a nawet artykuły z gazet, ogłoszenia akwarystyczne czy typowe ‘group-wars’ typu ‘Sword to lamiarze’. Na to na tej samej teksturce – w kolejnym sendzie – Sword odpisywał – ‘Nie pisze sie lamiarze tylko lamerzy!’. Takie tam życzliwostki, conie. 🙂 Tekturki wiodły swoje własne życie, dając bezpieczeństwo dyskietkom i uśmiech na twarzy wszystkich wyjmujących je z kopert. Czasem bardziej niż na stuff czekało się na nową tekturkę. 😉 Tekturki często (w zasadzie zawsze) wypadało podpisać, toteż po ilości podpisów można było stwierdzić, jaki zasięg miał dany send czy konkretna texturka.
Podsumowując, tekturki zaczęły jako pragmatyczny środek ostrożności, a stały się stałym elementem swapu i kontaktów demoscenowych, dodatkowo dodając elementy socjalno/kulturowe do małego demoscenowego światka. A wracając do wspomnianych w tytule listonoszy, oni tak naprawde nic nie zawinili. 🙂
Kończąc tą sentymentalną opowieść, zamieszczam kilkadziesiąt przykładów texturek z różnego okresu mojego scenowania, z nadzieją na przechowanie tego dziedzictwa i wspomnień na dłużej.
Ponizej galeria zachowanych tekturek:
Leave a Reply